Tomasz Waligóra: King to wyzwanie zarówno dla fizyki, ale także dla psychiki sportowca

W sobotę w Białymstoku w ramach Plaży Open odbył się historyczny, bo pierwszy w naszym kraju turniej National Championships of King Of The Court. Emocji i fantastycznej zabawy na boisku i trybunach nie brakowało. – Początkowe rundy dają jeszcze sporo czasu na złapanie oddechu, jeśli oczywiście nie jesteśmy na stronie ‚Króla’, bo tam z każdą akcją robi się trudniej. Jednak w III rundzie, gdy były już tylko trzy pary na boisku, tempo było dosłownie szalone! Schodzisz ze strony ‚króla’ i dosłownie trzeba biec po piłkę i na zagrywkę żeby zdążyć w te regulaminowe 8 sekund – opowiada Tomasz Waligóra, który wspólnie z Michałem Sadowskim znalazł się na podium wydarzenia, zajmując 3. miejsce.

Znaleźliście się z Michałem w historycznej, najlepszej trójce pierwszego polskiego National Championships of King Of The Court. Już z perspektywy kilku dni, jak oceniasz wasz występ?

Tomasz Waligóra: Na pewno było to wspaniałe i niezwykle widowiskowe wydarzenie. Czuliśmy, że mimo zmagania się z moją kontuzją, jesteśmy dobrze przygotowani do tego turnieju. W czwartek zrobiliśmy mocny trening, w piątek zagraliśmy dwa mecze, a w sobotę z samego rana ponownie przeprowadziliśmy rozruch na piachu. Dzięki temu byliśmy bardzo dobrze przygotowani, ale również wypoczęci – taka idealna równowaga. Po całym sezonie, który w ogóle nie poszedł po naszej myśli i w pewnym momencie musieliśmy już trochę odpuścić, jesteśmy bardzo zadowoleni z możliwości zagrania w tak wspaniałym turnieju, jakim był pierwszy w Polsce ‚King Of The Court’ i z zajęcia trzeciego miejsca, mając tak niesamowitych rywali po drugiej stronie siatki. Graliśmy świetnie w obronie oraz na zagrywce, a przy tym trzymaliśmy swoją pierwszą akcję, co pomimo wielu niedokładności, które wielokrotnie wdzierały się w naszą grę, pozwoliło na pewne przejście przez półfinał A i awans do finału z 1. miejsca. Zbyt duża liczba błędów nie pozwoliła powalczyć w nim o zwycięstwo, ale na prawdę jesteśmy zadowoleni z wyniku, jakim jest zajęcie 3. miejsca.

Z boku cała rywalizacja wydawała się bardzo intensywna i wymagająca. Jak to wyglądało od tej boiskowej strony?

Początkowe rundy dają jeszcze sporo czasu na złapanie oddechu, jeśli oczywiście nie jesteśmy na stronie ‚Króla’, bo tam z każdą akcją robi się trudniej. Jednak w III rundzie, gdy były już tylko trzy pary na boisku, tempo było dosłownie szalone! Schodzisz ze strony ‚króla’ i dosłownie trzeba biec po piłkę i na zagrywkę żeby zdążyć w te regulaminowe 8 sekund. Mimo wszystko jest to wspaniała i unikatowa formuła, a nawet sobie nie zdajesz sprawy, jak szybko dla zawodników leci te 15 minut. Dosłownie w mgnieniu oka. Szczególnie, gdy dochodzi ta cała presja, gdy jeden z zawodników patrzy na tablice i wie, że jeśli zaraz nie zdobędzie kilku punktów, to po prostu odpadnie z rywalizacji. Podsumowując: jest to wyzwanie zarówno dla fizyki, ale także dla psychiki sportowca.

Wszystko dzieje się bardzo szybko. Czy będąc w ferworze walki zwraca się uwagę na tablicę wyników? Czy schodzi to na drugi plan?

To zależy. Gdy byliśmy po stronie ‚króla’, czyli tam gdzie zdobywa się punkty po przyjęciu zagrywki, to rzadko kiedy patrzyłem na tablice. Człowiek się wyłącza na wszystko, co go otacza i jest skoncentrowany jedynie na kolejnej piłce. Tam nawet nie ma czasu, żeby cieszyć się ze zdobytego punktu! Od razu trzeba wrócić na pozycję, odpowiednio przenieść ciężar ciała i rozegrać kolejną udaną akcję. Dlatego zazwyczaj dopiero jak schodziliśmy z uprzywilejowanej strony, biegnąc po piłkę do zagrywki, zdawaliśmy sobie sprawę na jakim jesteśmy etapie oraz ile mamy już punktów. Pamiętam jak w pierwszej rundzie przez kilka minut mieliśmy problem, żeby osiągnąć bezpieczny dystans i powiem szczerze, że wtedy czekając na swoją kolej, często spoglądałem na tablice z punktami, a czas upływał jeszcze szybciej.

Wasza grupa w pierwszej fazie była chyba najbardziej wyrównana. Co w tych trzech rundach po 15 minut decydowało o wygranej? Różniły się one między sobą?

Myślę, że wyniki jednej, jak i drugiej grupy pokazały, że wszystkie pary były mocne i nikt nie odstawał od pozostałej stawki. Oczywiście można było wyróżnić faworytów, zarówno w jednym, jak i drugim półfinale, jednakże boisko również pokazało, jak unikatowa jest to formuła i nikogo nie można skazywać na porażkę.

Pierwsza runda – a szczególnie jej początek – był bardzo specyficzny i właśnie tego etapu obawialiśmy się najbardziej. Żadna z par nie miała możliwości przeprowadzenia pełnej rozgrzewki, oczekiwaliśmy na prezentację dosyć długo, co przełożyło się na ochłodzenie organizmu każdego z zawodników. Dlatego właśnie pierwsze kilka minut nie prezentowało zbyt wysokiego poziomu. Sam zaczynałem na stronie ‚króla’ i od razu złapałem tzw. ‚siatkarskiego sęka’, czyli niedokładne przyjęcie. Wiedzieliśmy, że trzeba jak najszybciej wejść w mecz, złapać rytm i zdobyć kilka punktów jak najprostszymi metodami, aby zdobyć przewagę i bezpieczny dystans. Tutaj plan został wykonany bardzo dobrze, choć kilka minut minęło zanim wyszliśmy na prowadzenie. Drugą rundę wszystkie pary zaczęły z kopyta. Mocne strzały i świetne obrony – było co oglądać. Fantastyczne uczucie rywalizować w gronie tak sympatycznych ludzi i znakomitych siatkarzy. Naprawdę, to czysta przyjemność. Chapeau bas dla wszystkich zawodników turnieju ‚King Of The Court’. To była chyba najbardziej wyrównana runda w całym półfinale. W trzeciej rundzie dużo zależało od zasobów fizycznych, których rywale mieli nieco mniej, ze względu na większą liczbę meczów rozegranych tego samego dnia. My czuliśmy tzw. ‚flow’ i była to na pewno najlepsza część turnieju w naszym wykonaniu.